close
film

Zombie i kosmici, czyli „Truposze nie umierają” – recenzja

Po opowieści o wampirach zawartej w filmie Tylko kochankowie przeżyją, Jim Jarmusch sięgnął do bestiariusza po kolejne postacie nieumarłych – zombie. I choć zombie są częstymi bohaterami horrorów, to na ekranie równie często co grozy, są też źródłem niezamierzonego komizmu. Nowy film Jarmuscha stoi na granicy horroru, komedii i dramatu katastroficznego. Żadnym z nich nie jest jednak wystarczająco dobrze.

Zombie idzie po kawę i wifi.

Na skutek zmiany nachylenia osi Ziemi, zaczynają się dziać dziwne rzeczy – słońce nie zachodzi, zegarki i telefony przestają działać, na niebie pojawia się fosforyzujący na fioletowo księżyc, a z grobów powstają zombie. Umarli łakną nie tylko ludzkiego mięsa, ale też tego, do czego byli przywiązani do życia. Wolnym krokiem przemierzają zapyziałe miasteczko Centerville i poszukują wifi, kawy, słodyczy, modnych ubrań oraz oczywiście ludzkiego mięsa. Trójka policjantów (Adam Driver, Bill Murray, Chloë Sevigny) niemrawo próbuje chronić mieszkańców, jednak przede wszystkim walczą o własne przetrwanie. Na szczęście wiedzą doskonale, jak należy walczyć z zombie – może z filmów George’a Romero, których znawcą i wielbicielem jest miejscowy nerd, a może po prostu dlatego, że znają scenariusz filmu, w którym grają. Albowiem z jednej strony nowy film Jarmuscha nawiązuje do twórczości właśnie tego reżysera, a z drugiej jest tu dużo elementów autotematycznych i burzenia czwartej ściany.

Jak ośmieszyć się przed kobietą? Proponując jej podwózkę swoim małym samochodem.

Najmocniejszym elementem filmu są występujący w nim aktorzy. Jarmush najbardziej lubi robić filmy z przyjaciółmi, więc na ekranie zobaczymy twarze znane z jego poprzednich filmów – m.in. Tildę Swinton, Adama Drivera, Billa Murraya, Iggy’ego Popa, Toma Waitsa, Steve’a Buscemiego, ale też nowe – jak np. Selena Gomez. Zgromadził tu jednak tylu aktorów, że nie dał nikomu szansy ani na większy popis aktorski, ani na rozwinięcie wątków odgrywanych przez nich bohaterów. Ze szkodą dla filmu, bo fabuła po prostu się nie skleja, składa się z niskich lotów skeczy, które niekoniecznie tworzą spójną całość. Wprowadza niespodziewane, absurdalne zwroty akcji, które nijak mają się do fabuły. Trochę jakby wymyślił sobie jakąś dziwaczną scenę i uparł się, że umieści ją w swoim najbliższym filmie, ale nikt mu nie podpowiedział, że to jednak nie jest najlepszy pomysł (a może reżyserowi tej rangi nie wypada mówić, że ma złe pomysły?). Szkoda też na przykład, że Iggy Pop jako zombie pojawia się na ekranie tylko na chwilę, bo zdaje się świetnie pasować do tej roli. Z kolei antyfanów Seleny Gomez zapewne ucieszy widok jej odciętej głowy (przyjaciółka, która była ze mną w kinie, miała na twarzy wyraz absolutnego szczęścia).

Tilda Swinton – przedsiębiorczyni pogrzebowa, samurajka i nie tylko…

W nowym filmie Jarmusch przedobrzył. Wziął do udziału za dużo aktorskich gwiazd. Za dużo wątków. I za dużo możliwych katastrof na raz – zagładę klimatyczną, zombie i kosmitów. Za dużo chce skrytykować – rasizm, panowanie Donalda Trumpa, konsumpcjonizm. Mieszanie absurdu, horroru klasy B z komedią i dramatem egzystencjalno-katastroficznym mu nie wyszło. Mam jednak nadzieję, że chociaż na planie dobrze bawił się ze swoimi przyjaciółmi.

Tags : brudnopisfilmIggy Popjim jarmusch
Marta Porwich

The author Marta Porwich

Leave a Response