O białym, który robił czarnemu za murzyna. „Green Book”– recenzja
Sezon oscarowy w pełni. Niedługo poznamy laureatów tej najważniejszej nagrody świata filmowego. Green Book nie prowadzi co prawda w kategorii największej ilości nominacji, ale ma ich za to pięć w najważniejszych kategoriach – najlepszy film, najlepszy aktor pierwszoplanowy, najlepszy aktor drugoplanowy, najlepszy scenariusz oryginalny i najlepszy montaż. I rzeczywiście – wszystkie składniki kina oscarowego są tu obecne: problematyka społeczna (rasizm), poświęcenie aktorów dla roli (Viggo Mortensen musiał sporo przytyć, a Mahershala Ali nauczyć się grać na fortepianie), jest dobry scenariusz, piękne zdjęcia i muzyka. Ile nominacji zamieni się w statuetki dowiemy się pod koniec lutego.
Lata 60. Włoskiego pochodzenia Amerykanin Tony Lip dostaje nietypową ofertę pracy w charakterze kierowcy czarnoskórego pianisty Dona Shirleya podczas jego trasy koncertowej. Przyjmuje ją i tu rozpoczyna się początek historii dziwnej relacji. Konstrukcja tej relacji opiera się na tym, że biały Włoch zachowuje jest niczym stereotypowy czarny – niewykształcony, gwałtowny i brak mu odpowiednich manier. Z kolei czarny pianista zachowuje się niczym biały arystokrata – jest wykształcony, wyniosły, na każdym kroku usiłuje okazać swoją wyższość i inteligencję. Jego dramat polega jednak na tym, że jest poza nawiasem jakiejkolwiek konkretnej grupy – za czarny na białego, za biały na czarnego. Z jednej strony jest podziwianą gwiazdą, z drugiej jako czarny nie może skorzystać z toalety czy restauracji w miejscach, w których gra i jest gwiazdą wieczoru – to wszystko wynik polityki segregacji rasowej. I choć początkowo Tony sam przejawia zachowania rasistowskie – choćby wtedy, kiedy wyrzuca do kosza szklanki, z których pili czarni robotnicy w jego domu – to i on zauważa niesprawiedliwość i krzywdę, jaka spotyka jego pracodawcę. Koniec końców – dochodzi do pojednania i szczęśliwego zakończenia, kiedy to Włoch zaprasza muzyka do swojej rodziny na Wigilię.
Film pokazuje rasizm na przykładzie jednostki. W przeciwieństwie do innego w tym roku nominowanego do Oscara filmu – Czarne bractwo. BlacKkKlansman, który jest bardziej przedstawieniem tego problemu na poziomie instytucjonalnym. Przywodzi mi to na myśl analogię z gdańskim Muzeum Drugiej Wojny Światowej. Można tam spędzić lekko licząc pół dnia, zapoznając się z przeróżnymi eksponatami. Ale i tak najbardziej na wyobraźnię oddziałuje wystawa dla dzieci, która przedstawia trzy wersje tego samego domu – tuż po rozpoczęciu wojny, w czasie okupacji niemieckiej oraz tuż po jej zakończeniu. Łatwiej się wczuć w problem, kiedy przedstawiany jest od strony jednostki niż „góry”. I tak oto widzimy jak czarnoskóry Don Shirley nie może skorzystać z ogólnej toalety, czy nawet zjeść w restauracji, w której kilka godzin później ma wystąpić jako gwiazda. Jego kierowca może spać w lepszych hotelach niż on, gdyż dla niego przeznaczone są tylko te miejsca, o których wspomina tytułowa zielona książeczka – Green Book.
To przykład takiego „ładnego” filmu, który można oglądać całą rodziną, jak choćby Nietykalnych. Na jednym poziomie to ciepła, niegłupia komedia z happy endem, na drugim film, który przedstawia w przystępny, niepretensjonalny sposób, bardzo ważny społecznie problem. Można więc rekomendować każdemu.